ďťż
Sweety "Kobiety"- nowy film Adama Uryniaka z ekipy Butche [MIX] Zapach Kobiety (1992) Dvd-rip Kobieta w błękitnej wodzie / Lady in the Water (2006) Najlepszy Przyjaciel Kobiety / Girls Best Friend (2008) odziez damska , sprzedawca kobieta czy facet? Kobiety chcą swojego pełnomocnika w Rzeszowie gdzie proponujecie zaprosić kobietę na randke?? Uwaga kobiety! / Ah! La libido (2009) Uwaga, kobiety! / Ah! La libido (2008) 51 powodow,dla ktorych warto byc kobieta. |
SweetyZastanawia mnie fakt, że dziewczęta zwykle bywają bardzo zawzięte w walce o związki z chłopakiem, często nawet wtedy, gdy wiedzą, że nie ma szans. U chłopców z mojego otoczenia zwykle zauważam szybkie poddawanie się i brak wiary we własne możliwości. Wiem, że wszystko zalezne jest od charatkeru każdej jednej jednostki. Jednakże mimo wszystko u kobiet zauważa się większą wytrwałość w dążeniu do celu.Szczerze mówiąc, to po przeczytaniu słowa: zawziętość... w całym kontekście zdania, pomyślałam iż chodzi o to, jak kobiety i mężczyźni potrafią "umilać" sobie życie. Dlaczego Miranda wybrałaś wyraz o wydźwieku takim pejoratywnym, skoro sprawa dotyczy (przynajmniej w moim mniemaniu) czegoś pozytywnego? Pozdrawiam. U chłopców z mojego otoczenia zwykle zauważam szybkie poddawanie się i brak wiary we własne możliwości bo faceci raczej się obchodzą z honorem, nie dla nich takie gierki, jeżeli tak to można nazwać :smile: bo faceci raczej się obchodzą z honorem, nie dla nich takie gierki, jeżeli tak to można nazwać - facet facetowi w gierkach nierówny... różnie to bywa, jak wynika z mojego doświadczenia :smile: . Pozdrawiam. No róznie to bywa u nich z honorem...czesto jest to kwestia strachu, lek przed odrzuceniem...?? Bo chyba wowczas ich 'honor' najbardziej ubolewa. Hm... zastanawiam sie jeszcze czy to honor czy meskie ego...;) [ Dodano: 2006-08-08, 20:20 ] Nie uwazacie że 'dzisiaj' dziewczyny zrobily sie bardziej odwazne?? Moze to kwestia wyzwolenia i 'równouprawnienia'... Przez to faceci sa bardziej ostrozni i raczej trzymaja sie na bakier. Czesto czekaja na nasz pierwszy ruch i na nasza inicjatywe. A dziewczyny wiedza czego chca i dażą do tego, chyba zdają sobie sprawę, że jeżeli one nie zrobią kroku naprzód to kto....?? ;) Pozdrawiam :) Oczywiscie nie jest to moje zdanie ale nie uwazacie, ze materializm ma duzy wplyw na zwiazki? Moi koledzy ciagle o tym mowia, kolezanki tez o tym wiedza. Nazywam to "ciagnieciem gumy". Jesli Ci zalezy na kims i mowisz o tym (ciagniesz gume skakanke, ktora on/ona trzyma za drugi koniec jakgdyby) ten ktos zdobywa dominacje bedac potrzebnym (czesto puszcza gume wtedy, ktora uderza w Ciebie). Zdobywaja tu przewage ludzie majacy duzo partnerow seksualnych (duze mozliwosci), jakgdyby w tej dziedzinie (nie wiem czy to prawda) najbogatsi. Moze dlatego chlopaki zwykli pokazywac, ze nie zalezy im na dziewczynach i vive versa? Poza tym liczy sie jeszcze chyba w tym o czym wyzej mowiliscie (to rowniez zdaje sie jest systemowe) opinia srodowiska prawda? Czesto czekaja na nasz pierwszy ruch i na nasza inicjatywe. - dlatego właśnie dużą sztuką jest tak podejść mężczyznę, aby pomyślał, że to on zdobywa :smile: . Jestem konserwatystką w tym sensie i mam dużo większą przyjemność z "całokształtu", gdy facet pierwszy "sam z siebie" wychodzi "przed szereg". Pozdrawiam. [ Dodano: 2006-08-09, 19:25 ] Jesli Ci zalezy na kims i mowisz o tym (ciagniesz gume skakanke, ktora on/ona trzyma za drugi koniec jakgdyby) ten ktos zdobywa dominacje bedac potrzebnym (czesto puszcza gume wtedy, ktora uderza w Ciebie). - no ta teoria ma "dwa końce". Bardzo często jest tak, że osoba, która słyszy dużo dobrego na swój temat - uzależnia się od człowieka, który wyraża te pochlebne opinie. Może więc dość do nieoczekiwanej "zamiany miejsc", oczywiście gdy osoba wykazująca początkowo większe zainteresowanie będzie na tyle sprytna, żeby je wykorzystać dla swoich celów. To taka gierka. Pozdrawiam. [ Dodano: 2006-08-09, 19:28 ] Zdobywaja tu przewage ludzie majacy duzo partnerow seksualnych (duze mozliwosci), - jakby Ci to powiedzieć, raczej bardziej "obyci" - bo duża ilość partnerów seksualnych powoduje "spłycenie" podejścia do relacji pomiędzy dwojgiem ludzi. Pozdrawiam. [ Dodano: 2006-08-09, 19:30 ] Moze dlatego chlopaki zwykli pokazywac, ze nie zalezy im na dziewczynach i vive versa? - oczywiście, jest to jakiś sposób, ale taki "na krótką metę" i raczej kojarzy mi się ze szczeniactwem. [ Dodano: 2006-08-09, 19:31 ] Poza tym liczy sie jeszcze chyba w tym o czym wyzej mowiliscie (to rowniez zdaje sie jest systemowe) opinia srodowiska prawda? - w jakim sensie? Tworzenia czyjegoś wizerunku? Bo nie bardzo zrozumiałam... Pozdrawiam. Oczywiscie, ze bardziej obyci. Dlatego pisalem, ze: nie wiem czy to prawda? Karte mozna tu obrocic jeszcze wielokrotnie i sprawa walki o dominacje moze skonczyc sie czasochlonnym, permanentnym zwarciem, kto rzadzi? Czasem zastanawiam sie czy "tego" nie daloby rady jakos odmienic, porzucic? Nie przychodzi mi jednak nic do glowy na zamiane. Latwo krytykowac trudno zaproponowac cos nowego. :neutral: Pozdrawiam. [ Dodano: 2006-08-09, 19:51 ] No tak, to jest szczeniactwo. Spotykalem je nawet u 30letnich "panienek". Moze jest tak, ze jak ktos nie ma w sobie nic innego to musi caly czas sie "ciagnieciem gumy" zajmowac? To destrukcyjne. Opinia srodowiska. Chodzi o to, wiem ze to niemoralne, ale dzisiaj ludzie sobie nawet smsy pokazuja. Jezeli zalezy Ci na kims, on moze to wykorzystac chociazby mowiac innym, ze go prosilas a on i tak Cie zostawil. Jezeli jest zly oczywiscie o co nie trudno zarowno z powodu "czasow" jak i afektacji spowodowanej nieudanym zwiazkiem. Karte mozna tu obrocic jeszcze wielokrotnie i sprawa walki o dominacje moze skonczyc sie czasochlonnym, permanentnym zwarciem, kto rzadzi? - dlatego ja stawiam na partnerstwo (z ewentualną tendencją do mojej dominacji, ale tylko i wyłącznie za akceptacją partnera... niektórzy to lubią, mowa o trzymaniu steru, a nie o zabieganiu o względy). Acha, a w zadanym przypadku - ostateczny "obrót karty" i tak zależy od silniejszej osobowości. I bez znaczenia jest fakt, kto był początkowo bardziej "zainteresowany". Pozdrawiam. Uwazalem sie do tej pory za doskonalego przywodce. Zmienialem zdanie juz przy wczesniejszym poscie, nie mogac znalezc odpowiedzi co w zamian? Teraz mysle ze poddanie to tez rozwiazanie, wyjscie z tej pulapki, tylko trzeba miec pewnosc, ze to nie prowadzi do zguby? Tak slodko chyba jednak nie ma? Wiec stawiam teze, ze: to strach powoduje cala rozpatrywana przez Nas sytuacje... Moze jest tak, ze jak ktos nie ma w sobie nic innego to musi caly czas sie "ciagnieciem gumy" zajmowac? - to też, ale bardziej chodzi o to, że taka sytuacja daje "pozorne" poczucie bezpieczeństwa, na zasadzie - udaję, że mnie to nie obchodzi, więc w razie czego... i tak wyjdzie na to, że mnie nie obchodziło. Wspominam kogos i mysle... Zaiste to poczucie to "pozorne" bezpieczenstwo bo tylko przed innymi w srodku go nie ma, jest walka i strach... No i ostatecznie nic trwalego sie nie konstruuje. Mysle, ze to jest patologia. :smile: Ps. Tym razem nie wiazalem, oczywiscie, tego slowa ze strozem jak na pogaduszkach. :lol: on moze to wykorzystac chociazby mowiac innym, ze go prosilas a on i tak Cie zostawil - jak mówię, każda medal ma dwie strony - tym bardziej byłabym w takiej sytuacji pewna, że dobrze się stało iż związek się rozpadł. [ Dodano: 2006-08-09, 20:42 ] Wspominam kogos i mysle... - tak wiem, olechos - to można wyczuć czytając Twoje posty, że piszesz o swoich doświadczeniach, a nie "sobie a muzom". [ Dodano: 2006-08-09, 20:43 ] Mysle, ze to jest patologia. - tak, to mechanizm... i pułapka. Oj ja siebie nie jestem taki pewien. Uczucie moze byc silniejsze niz takie proste zlo a nawet niz wielkie zlo. Rozumiejac je w koncu, moze dojsc do wspolczucia, litosci i zalu, ze ktos poszedl w zla strone, skad nie ma powrotu, nic nie zrozumial a chcialoby sie go uratowac... Rozumiejac je w koncu, moze dojsc do wspolczucia, litosci i zalu, ze ktos poszedl w zla strone, skad nie ma powrotu, nic nie zrozumial a chcialoby sie go uratowac... - oczywiście, jeżeli jesteś na tyle "silny", aby być ponad to wszystko - widząc cel wyższy... jestem pod wrażeniem. Ja tak nie potrafię. Szybko "pozbywam" się ludzi, na których lojalność wiem, że liczyć nie mogę. Nie robię tego bez uprzedzenia, ale jeżeli moje słowa do kogoś nie trafiają - żegnam się, bo szkoda mi mojego czasu, który mogłabym spędzić z człowiekiem, który po prostu mnie doceni. To prawda i u mnie skonczylo sie tak samo. Nikt chyba nie jest na tyle silny? Czasem zdaza sie, ze ludzie sie poprawiaja ale nie nalezy zapominac chyba, ze sami chcieli? Nie mozna tez wiazac ich poprawy ze soba? Bo mozna wpasc w zarozumialosc i wylozyc sie probujac odmienic kolejnego, upartego, ktory na to zareaguje jak cma, lecac prosto do pierwszej lepszej swiecy... To prawda i u mnie skonczylo sie tak samo. Nikt chyba nie jest na tyle silny? Czasem zdaza sie, ze ludzie sie poprawiaja ale nie nalezy zapominac chyba, ze sami chcieli? Nie mozna tez wiazac ich poprawy ze soba? Bo mozna wpasc w zarozumialosc i wylozyc sie probujac odmienic kolejnego, upartego, ktory na to zareaguje jak cma, lecac prosto do pierwszej lepszej swiecy... - tak, to musi wynikać z dobrej woli tego człowieka, bo oczywiście błędy można popełniać, ważne aby nie po raz kolejny te same, bo moja cierpliwość ma swoje granice. Pozdrawiam. Coz zatem musialoby sie stac w przypadku czlowieka, ktory do tej pory na traumy (i wyimaginowane traumy) reagowal coraz wiekszym zlem, wyrachowaniem i przebiegloscia? Moze jakies wielkie dobro? Nie. To wedlug tego typu ludzi "frajerstwo". Sprawa zamknieta. :wink: Mozna brac pod uwage tylko: zmiany biegunow ziemi, uderzenia asteroid, wojny albo wedrowki ludow... :lol: Coz zatem musialoby sie stac w przypadku czlowieka, ktory do tej pory na traumy (i wyimaginowane traumy) reagowal coraz wiekszym zlem, wyrachowaniem i przebiegloscia? Moze jakies wielkie dobro? Nie. - właśnie tak - zły człowiek, jak nikt potrzebuje dobroci... i czasu, aby ją pojąć i docenić. Tyle że niewielu będzie chciało z nim tracić z kolei swój czas, w końcu życie mamy jedno (pomijam tutaj aspekt reinkarnacyjny, nie o tym teraz mowa). Tu sie nie zgadzam. Zly czlowiek jest tez glupi. Budda pisze: Gdyby poszukiwacz Prawdy nie znalazł lepszego lub równego sobie towarzysza, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem; nie ma dlań wspólnoty z głupcem. - Tak jak mowilas. I jeszcze: Głupiec, choćby przez całe swe życie przestawał z mędrcem, nie więcej rozumie Prawdę, niż łyżka doznaje smaku zupy. Oraz: Głupiec na swą własną zgubę zdobywa wiedzę, gdyż rozsadza ona jedynie jego głowę i niszczy jego wrodzoną dobroć. A takze: Nie związuj się ze złymi towarzyszami; nie poszukuj towarzystwa ludzi podłych. Związuj się z dobrymi przyjaciółmi; staraj się o towarzystwo ludzi szlachetnych. Dhammapada. Pozdrawiam. Zly czlowiek jest tez glupi - niestety, istnieje też rodzaj ludzi mądrych-złych. Ich intelekt zostaje natomiast skierowany na złe tory. A swoją drogą - nie wierzysz, że człowiek pod wpływem doświadczeń może się zmienić? [ Dodano: 2006-08-09, 21:54 ] Budda pisze: Gdyby poszukiwacz Prawdy nie znalazł lepszego lub równego sobie towarzysza, niech bez ociągania się podąża samotnym szlakiem; nie ma dlań wspólnoty z głupcem. - Tak jak mowilas. I jeszcze: Głupiec, choćby przez całe swe życie przestawał z mędrcem, nie więcej rozumie Prawdę, niż łyżka doznaje smaku zupy. Oraz: Głupiec na swą własną zgubę zdobywa wiedzę, gdyż rozsadza ona jedynie jego głowę i niszczy jego wrodzoną dobroć. A takze: Nie związuj się ze złymi towarzyszami; nie poszukuj towarzystwa ludzi podłych. Związuj się z dobrymi przyjaciółmi; staraj się o towarzystwo ludzi szlachetnych. Dhammapada. Pozdrawiam. - Budda ma na myśli ludzi aktualnie głupich, tutaj nie ma słowa o kwestii zmiany nastawienia - która, jak już zauważyłam, zależy od "dobrej woli" i chęci poprawy. [ Dodano: 2006-08-09, 21:56 ] P.S. Twoja argumentacja ma sens, jeżeli słowo mądry po prostu utożsamiasz z dobry, a głupi - ze zły. Natmiast ja biorę pod uwagę również możliwości intelektualne i zdolność do wyciągania wniosków. Nadal sie nie zgadzam choc spotykalem sie juz z takim pogladem. Jak mozna byc madrym i klamac przeciez to w niebezpieczny sposob dla kazdego podwyzsza entropie? Klamstwo to wrog madrosci. Jak mozna byc madrym i zdradzac przeciez lawina zdrad zmiecie kazdego? Moze myslisz raczej: inteligentny, zly czlowiek? W drugiej czesci zgadzam sie: Swiety Franciszek zmienil sie w wieku 30stuparu lat z krwawego zolnierza w czlowieka milujacego wszystkie zywe istoty. Ale nie zrobil tego pod wplywem prezentow czy przytulania prawda? :lol: [ Dodano: 2006-08-09, 22:04 ] Zauwaz, ze w tych zdaniach cytowanych z Dhammapady Budda ostrzega madrych przed glupimi. Wiedzac po sobie, ze milosierdzie ma zgubny wplyw na ludzi dobrych, ktorzy na sile probuja naprawic zlo... Moze myslisz raczej: inteligentny, zly czlowiek? - nie olechos, mam na myśli jeszcze coś innego. Znam człowieka, który jest osobą bardzo inteligentną. Wykorzystuje swoje zdolności w mądry sposób, udziela się intensywnie społecznie, robi wiele dobrego dla... "obcych" mu ludzi. Natomiast prywatnie, to jedna z najbardziej potrafiących mnie zranić osób... i nie chodzi o to nawet, że ja reaguję na nią zbyt emocjonalnie, tylko o to, że w kontaktach osobistych jest rzeczywiście okrutna. I powstaje paradoks - to człowiek, o których nie wiem, co mam myśleć... :cry: Wiem tez mialem taki przypadek. Mielismy kolege dusza towarzystwa, biznesmen, bogaty i dobry a zameczal wrecz swoja zone. Jak ta kobieta zaczela sie zalic nikt nie chcial jej wierzyc. Moze to taka socjotechnika? Jak ktos sie zawiedzie pare razy w zyciu probuje spetywac ludzi w leku przed odrzuceniem, porzuceniem? Niektorzy poza tym potrafia byc milsi dla bliskich niz dla przyjaciol czy rodziny gdzie pokazuja swoje niezadowolenia. Jest to czesto spowodowane wlasnie komfortem i bliskoscia, tak mi sie wydaje. spetywac - co robić? Przepraszam, ale nie zrozumiałam... [ Dodano: 2006-08-11, 19:12 ] Ja po prostu się zastanawiam, jakie jest więc jego prawdziwe oblicze? Czy z gruntu jest dobry, czy zły? Czyli po Twojemu - mądry, czy głupi? Pozdrawiam. Chodziło mi o pętać, spętywać. Trudno powiedzieć... Ktoś kto jest dobry dla wielu może być zły personalnie dla mnie dla Ciebie. Nie ma ideałów a wszystko jest rozpatrywane na jakiejś średniej. Mimo to jestem przeciwnikiem relatywizmu. Znam wielu złych ludzi, którzy z uporem twierdzą, że nie ma dobra i zła. Relatywizm legitymuje ich postępowania. Ktoś kto jest dobry dla wielu może być zły personalnie dla mnie dla Ciebie. - jakoś nie przemawia do mnie ta teoria... skoro chce być dla mnie zły, bo inaczej nie potrafię tego sformułować - to po co utrzymuje ten kontakt? Właśnie dlatego, że zaspokojam jakąś jego "chorą" potrzebę? No chyba tak... Nie chce byc za mądry ale sam czesto "powoduje" podobna reakcje i mialem kiedys prawie identyczny przypadek znajomosci. Bierzesz pod uwage afektacje i to jak odmieniasz tego czlowieka? Bierzesz pod uwage afektacje i to jak odmieniasz tego czlowieka? - wydaje mi się, że nie posiadam takich cech charakteru, które uzewnętrzniałby zło w innej osobie... A z drugiej strony, czy kogoś może denerwować fakt, że inny człowiek jest dobry? Na tyle, aby okazywać mu swoją złość oraz okrucieństwo? To mi się kojarzy z takim mechanizmem: "Skoro uważasz, że jesteś dobry, to ja Tobie będę podnosić poprzeczkę i zobaczymy oboje, w którym momencie Twoja dobroć Cię zawiedzie..." Zdecydowanie może być taki mechanizm. Dobro może być katalizatorem zła. Może też być układ jeszcze bardziej toksyczny. Są nawet ludzie, którzy pod wpływem afektacji na złość "mamie" odmrożą sobie uszy. Zupelnie jakbyś mówiła o mnie... :cry: Zupelnie jakbyś mówiła o mnie... - intuicyjnie? :smile: . Pozdrawiam. No ale chyba jest podobieństwo przeżyć? Do mocno trzymających język za zębami to ja chyba nie należe? :lol: Wierzę zaś w intuicję szczególnie u kobiet! Podobnie El_Argento napisała kiedyś (w śnie o reinkarnacji) o "deficycie". To również było bardzo trafne. Moja postawa wyraża teraz głęboki szacunek. :smile: dlaczego ta zawzietosc? moge mowic tylko za siebie, czyli znowu subiektywizmem zawieje... jestem wytrawa i nie moge pojac ze taki naklad pracy, tyle staran mogloby pojsc na marne, ze to tylko chwilowy kryzys, ze wystarczy byc cierpliwym i przetrzymac burze aby bylo dobrze...trudno jest mi sie tez pogodzic z faktem ze moglam zle wybrac, ze sie pomylilam i ze to co mi sie przydarzylo nie bylo magiczne, jedyna i na zawsze...przeciez przez zycie prowadzi mnie magia a milosc jest najwazniejsza na swiecie :) gorzkie rozczarowania sadzilam zawsze ze warto nawet troche sie ponizyc, ugiac karku bo ktos musi ustapic lub pociagnac przez jakis czas na swoich barkach ten ciezar :) balam sie rowniez ze to wszystko co zainwestowalam bylo na marne, ze jeszcze jedna szansa niczego nie uratuje...bo przeciez trzeba dawac prawie ze nieskonczona ilosc ostatnich szans skoro sie kocha tak jak ja i on [ Dodano: 2006-08-24, 21:45 ] moze po prostu nie wiem kiedy zejsc ze sceny niepokonanym... Dopiero zaczynam zwiazek z nowym partnerem... moj ostatni zwiazek byl "zlota klatka" pelna zakazow, chorej zazdrosci i postawionych przede mna wymagan... czulam sie jakby ktos odebral mi mlodosc i nagle wymagal ode mnie, zeby stala sie dorosla... teraz jest zupelnie inaczej... moj chlopak czesto idzie na ugody, ja zreszta tez... staramy sie rozmawiac o wszystkim, nie ranic siebie... ale czasem jest mi strasznie ciezko, bo dla niego to pierwszy taki dluzszy zwiazek i on ma duze wahania z tym czy jest w stanie stworzyc dluzszy zwiazek... :neutral: widze, ze ma niska samoocene... :neutral: czasami czuje, ze on uwaza, ze na mnie nie zasluguje :sad: Nie wiem co mam zrobic, zeby podniesc jakos jego samoocene... mozecie mi jakos pomoc...? Nie jestem pewna czy w dobrym miejscu zamiescilam tego posta, ale mam nadzieje, ze nikt go nie usunie i ktos mi jakos pomoze... bo juz naprawde chwilami sie zalamuje... :cry: :cry: :cry: Dobrze trafiłaś, poczytaj od początku. :?: Wiem, że jesteś bardzo młoda i możesz się ze mną nie zgodzić ale zauważam tu pewną prawidłowość: Kiedy twojemu poprzedniemu partnerowi zależało na związku, Tobie nie zależało i odwrotnie: Kiedy Tobie teraz zależy, Twojemu chłopakowi nie. Dostrzegasz to? Kiedy twojemu poprzedniemu partnerowi zależało na związku, Tobie nie zależało i odwrotnie: Kiedy Tobie teraz zależy, Twojemu chłopakowi nie. Dostrzegasz to? ja dostrzegam! meczace to jak nie wiadomo co... olechos moze i mi wtedy nie zalezalo, ale nie wmawiaj mi, ze mojemu obecnemu chlopakowi nie zalezy... on po prostu jest jaki jest, bo nigdy nie byl z zadna dziewczyna na dluzej, sam mi sie przyznal, ze to jego najdluzszy zwiazek, a trwa raptem gora 3/4 miesiace (tak jak on liczy), powiem wiecej... jestem pierwsza dziewczyna z jaka sie calowal i z jaka sie kochal... on po prostu panicznie boi sie, ze jak to okreslil "z ofiary moglby sie stac oprawca"... i ja nie wiem jak to w nim prezwyciezyc... poza tym widze, ze ma bardzo niska samoocene... uwaza, ze tamte "zranienia" to byly swego rodzaju kary... ze jesli jego raniono czemu on mialby mnie nie zranic, chocby przypadkiem, jesli dla niego nikt nie mial milosci czemu on mielby kochac...? Wczorajsza nasza rozmoa na GG... jego nieskladne wypowiedzi, jak to okreslil "setki przeciwstawnych mysli" pokazaly mi jak bardzo cierpi, jak bardzo sie boi... czy moge jakos choc troche obnizyc u niego strach utraty mnie lub zniszczenia naszego zwiazku? Czy moge cos zrobic, zeby poprawic jego samoocene? Zeby przestal sie obwiniac za wszystkie tamte nieudane zwiazki? Chce mu pomoc, bo widze, ze go to gryzie, a bardzo go kocham i nie chce, zeby cierpial... Zwracam sie szczegolnie do was chlopcy... prosze, dajcie mi jakas wskazowke jak mu moge pomoc to przezwyciezyc...? I czy wogole moge mu jakos pomoc...? YANA: Nic Ci nie wmawiam! Jak zauważasz, niektórzy zrozumieli. Poczytaj temat wcześniej. Pomiędzy nami zaś, jest zbyt duża różnica wieku, co podejrzewałem już na początku. Jesteś zbyt zakochana żeby zrozumieć o czym mówię. Nie chcę już o tym z Tobą rozmawiać, Twoja afektacja jest zbyt duża. Pozdrawiam. No offence. Moze gdybys dal jakies przyklady wtedy bym sie postarala myslec na zimno... Nie chcę opowiadać przykładów z mojego życia gdyż to mnie za bardzo rani. Myślałem, że znalazłem analogię u Ciebie? Jeśli się mylę, przepraszam. O całości zaś "problemu" piszę w poprzednich postach na tym temacie. Pozdrawiam ciepło. do YANA: powinnas dac czasowi czas. jesli twoj chlopak zobaczy, ze nie powodow do niepokoju, ze jest mu dobrze przy Tobie, potrafisz byc dla niego wsparciem, jego obawy napewno powolutku zniknal i moze zrozumie, ze jak sie kogos prawdziwie kocha ze wzajemnoscia to przyjemnoscia jest zycie z ta druga osoba! A co do podniesienia jego samooceny hmm... duzo go chwal ;) Pozdrawiam Dzieki mrowa i Tobie olechos, bo mimo, ze nasze przypadki sie roznia to chciales pomoc i jestem Ci za to wdzieczna, nie masz za co przepraszac :wink: A tak a propo to zycze Ci powodzenia olechos... :smile: YANA: Nic Ci nie wmawiam! Jak zauważasz, niektórzy zrozumieli. Poczytaj temat wcześniej. Pomiędzy nami zaś, jest zbyt duża różnica wieku, co podejrzewałem już na początku. Jesteś zbyt zakochana żeby zrozumieć o czym mówię. Nie chcę już o tym z Tobą rozmawiać, Twoja afektacja jest zbyt duża. Pozdrawiam. No offence. - olechos, mam prośbę... postaraj się aby Twoje słowa nie raniły kogoś personalnie. Przecież nie chodzi o wiek, tylko o temat... a forum jest wspólne. Pozdrawiam. To było niechcący. Miałem na myśli nie to, że Yana nie rozumie bo jest za młoda. Tylko to, że ma inny sposób myslenia spowodowany różnicą wieku. Źle sformułowałem zdanie... :oops: Ja ostatnio przeżywam dylemat... a to co przeczytałam w poprzednich postach bardzo mnie zainteresowałoi skłoniło do opisania go tutaj... moja sprawa wygląda mniej więcej tak: jestem z moim chłopakiem od ponad 4 miesiecy.jeszcze zanim bylismy ze sobą on pokazał mi w pewnym sensie swoją zawziętość w zdobywaniu mnie i ta jego wytrwałosc przekonała mnie do bycia z nim (poniewaz początkowo raczej nie wyobrażałam sobie nas jako pary...) patrząc na to z perspektywy czasu, mam chwile, kiedy sama nie wiem dlaczego zdecydowałam sie z nim byc. popadam chwilami w pewego rodzaju paradoks. bo myslę, ze go kocham szczerze i jest mi z nim naprawde dobrze, ale z drugiej strony (muszę sie do tego przyznac) czasem myślę, ze jestem z nim poniewaz to zaspokaja moje pragnienie bycia docenionym, kochanym przez kogos... dodatkowo czasami chce bardzo pomagac mu w stawaniu sie lepszym, bo do świętych on nie nalezy...jest taki "niepoukładany" a mnie wydaje sie, ze mam prawo go uładac w pewnym sensie....czasami sama nie wiem co mam myslec o naszym związku. moze ktos mógłby wyrazic obiektywne zdanie?? :?: :neutral: Wiesz sasetko... mialam kiedys troszke podobny zwiazek i mimo, ze trwal bardzo dlugo (ponad rok) bylo planowane juz mniej wiecej malzenstwo i takie inne to sie rozpadlo... tyle, ze ja "ukladalam" troszke mojego bylego, a on zadzil moja osoba i ja mu na to pozwalalam, bo bylam slepo zakochana... teraz jestem w zupelnie innym zwiazku i bardzo sie z tego ciesze :grin: hmm... Yana widzisz a ja mam cos takiego ze jestem w związku który równiez daje mi naprawde duzo radosci, tylko mam dylemat natury moralnej : czy powinnam byc z moim chłopakiem skoro czasem nachodzą mnie takie myśli jak to opisałam w poprzednim poście...poza tym raczej nie wydaje mi sie ze on mną rządzi... moze czasem pozwalam mu tak myślec. raczej czasem wydaje mi sie ze on jest we mnie slepo zakochany... nie wiem wogule czy powinnam tak myslec... ehh.. trudne to czasami... Zastanow sie jakimi uczuciami go darzysz... bo jesli sie okaze, ze go nie kochasz to nie ma sensu ciagnac tego zwiazku... a moze to po prostu rutyna? Czasem sie tak zdarza... Rutyna to raczej nie, bo 4 miesiące to jak dla mnie za krótko, poza tym dosc sporo dzieje sie w naszym związku... kiedy pytam sama siebie co ja tak naprawde do niego czuje, zawsze mysle ze kocham go, ze bez niego nie byłabym sobą,ciężko byłoby bez niego, ale z drugiej strony mysle ze gdybysmy sie rozstali to nie byłby dla mnie koniec świata, gorzej bałabym sie o niego. dziwne prawda.... Wydaje mi się Sasetko, że obydwoje jesteście ludźmi sukcesu. On bardzo zabiegał i w końcu Cię zdobył, ty chciałaś być kochana i to osiągnęłaś. To dobry związek. :lol: :oops: Nic takiego nie miałem na myśli. Jeśli tak wypadło przepraszam. :oops: Nie umiem się do końca dobrze zachowywać. :oops: Naprawdę tak myślę jak napisałem i chciałbym mieć taki układ. Cieszę się. Nie posługuję się ni insynuacją, ni kpiną w życiu a często (dziś na przykład drugi raz) jestem o to podejrzewany. Widocznie muszę zmienić sposób porozumiewania się. Jestem zbyt patetyczny i gwarantuję Ci, że jakbyś mnie widziała wiedziałabyś, że mówiłem poważnie. :sad: Myślałem, że Cię przekonałem? Sen ten dotyczył partykularnego zachowania kobiecego a nie całego rodu. W końcu co by było gdyby w tym śnie brało udział więcej kobiet? Myślisz, że jak śni mi się bójka z facetem nienawidzę męskiego gatunku? Twoje zdanie trochę mi ciąży. Nie możesz go szybciej, po argumentacji zmienić? Co ciekawe "pacjent" wpływa tu na "lekarza" bo, że jest vice versa wiedziałem już wcześniej. Przez to zarówno psychologia jak i analiza snu to trudne tematy. :neutral: Tempora mutantur (et nos mutamur in illis). Nic mi się dzisiaj nie śniło. Dlatego... Myślę, że będzie dobrze. :smile: Mam nadzieję, że ten uwpływ lat nie będzie miał aż takiego wpływu na zmianę Ciebie :grin: [ Dodano: 2006-08-26, 12:37 ] Dlaczego ja to robię :?: :?: :?: I ja na to liczę. :smile: Dzięki gadkom tu na forum czuję się duużo młodszy. :smile: Nie wiem co Ty robisz, nic specjalnego nie zauważam? Jesteś miła i tyle. :smile: Nie możesz wiedzieć, że latam do kompa co godzinę jak nastolatka (a tu trzydziestka na karku) i sprawdzam czy już coś napisałeś :grin: :grin: Ja też się wkręciłem. Musimy jednak obydwoje uważać bo taki internet jest baaaaaardzo uzależniający...[/scroll] Heheheheee myję podłogę i piszę w międzyczasie :grin: :grin: Ja pracuję, piszę i gadam z kolegą, który jest guru. Próbuję się jakoś ratować, żeby nie pokosił mnie ten internet zupełnie. :wink: Myślę, że tamat "zawziętość mężczyzn i kobiet" nie polega chyba na tym, że my tu musimy wykazać zawziętość? :?: :wink: :lol: A może się okaże, że zawziętośc nie jest w modzie?? Mieszkanko wysprzątane, obiadek gotowy, jeszcze podlałam kwiatki i wysprzatałam chomiczkowi. Teraz paznocie się malują i mam wolne :grin: :grin: [ Dodano: 2006-08-26, 14:34 ] Aaaa jeszcze jedno, jesteś w pracy :?: :?: Tak robię storyboardy i animatiki dla agencji reklamowych na kompie. Jak się wabi Twój chomik? Idziesz na imprezkę wieczorem? Masz tipsy? Macie jakieś fajne kluby w Wadowicach? Tipsy sa bleeee, wole naturalne paznokcie, a wymalowane mam zawsze :grin: nie musze gdzieś chodzić, żeby miec wymalowane na kilka (najczęściej) kolorów. Chomik to Gwiazdka, jest śliczna: http://img171.imageshack.us/img171/3671/img0151ex1.jpg W Wadowicach wieczorem można iśc jedynie na piwko i pizze, jest dyskoteka, ale nie wypada mi chodzić, bo mogłabym sie natknąć na moich wychowanków i trochę bym się głupio czuła. Na disco jeżdżę do Krakowa :grin: :grin: A Ty skąd jesteś :?: :?: Chyba mówiłeś ale zapomniałam :oops: bo myslę, ze go kocham szczerze i jest mi z nim naprawde dobrze, ale z drugiej strony (muszę sie do tego przyznac) czasem myślę, ze jestem z nim poniewaz to zaspokaja moje pragnienie bycia docenionym, kochanym przez kogos... - ależ nic w tym nienormalnego, bardzo często jest tak, że zako****emy się w osobach, które wykazują zainteresowanie nami (oczywiście tutaj musi zagrać w obie strony, nie mówię o pierwszym lepszym, który nas sobie byle upatrzył). To zaspokaja naszą próżność. Pozdrawiam. AnnaS ja tez mam chomiczka i to bardzo podobnego, ale nie posiadam chwilowo jego zdjecia i tez stawiam na wlasne paznokcie :wink: A co do spotykania nauczycieli na dyskotekach to ostatnio tanczylam z moim profesorem od geografii i bylo calkiem fajnie (dobrze, ze juz mnie nie uczy :grin: ) No ja niestety jeszcze uczę i nie mogę sobie na to pozwolić, poza tym uczę w gimnazjum a nie dorosłych ludzi :grin: Dzięki za odpowiedzi... :smile: a propos dyskotek.. ja niestety mieszkam w malutkim miasteczku, gdzie wogule nie ma dyskoteki, jest tylko kilka barów na krzyż z czego połowa to meliny. a za starych dobrych czasów moich nauczycieli napotykałam na każdym kroku... to taka specyfika małych miejscowosci... :wink: to taka specyfika małych miejscowosci... - urocza :). Tęsknie za małym miastem... Ja tam tęsknię za dużym :grin: :grin: Dziwna jestem co :?: :lol: Uwielbiam Kraków, mieszkałam w nim 6 lat. Tyle, że w Wadowicach mam dużo koleżanek, rodziny, więc lepeij mi się mieszka Ja tez teskniłam za dużym bo to z kórego pochodzę jest nawet mniejsze niz Wadowice. ale jednak cos ciągnie w rodzinne strony i zawsze z łezką w oku wracam po długiej nieobecności do tego małego światka, gdzie życie toczy sie swoim własnym biegiem.. :smile: Ja przyjechałam na studia do Wrocławia z mniejszego miasta... i tak zostało. Siłą rzeczy kontakty, które tam zostawiłam... rozluźniły się. Oczywiscie zawarłam nowe znajomości, które przekształciły się w silniejsze czy słabsze więzi i relacje, jakkolwiek... tęsknię czasem. Pozdrawiam. NIe wiem co duze i male miasta maja wspolnego z tematem. Co do mnie, to nie mialem okazji przebywac w malym miescie i raczej nie ma to wpływu na to, czy je lubie, czy nie. Najważniejsze jest to, w którym mam wielu i dobrzych przyjaciół. Takim miastem stał się Beograd. White, rozmawialiśmy o konkretnym mieście i o tym, czy jest w takowym, gdzie wyjść wieczorem. Ja kocham Kraków - za miłe wspomnienia i specyficzny charakter tego miasta, zwłaszcza wieczorem i w nocy, za miliony kawiarenek, ogródków, dyskotek. A mieszkam w Wadowicach, bo tu mam najwięcej znajomych i przez to lepiej się tu czuję na codzień - patrzysz ze swojego punktu widzenia, a z tego co zauważyłam - również bez skali porównawczej, skoro: to nie mialem okazji przebywac w malym miescie . Uwierz więc na słowo, że ten kto miał okazję przebywać w małej i dużej aglomeracji, potrafi określić swoje zdanie na ten temat. Bo oba przypadki posiadają specyficzne dla siebie cechy, które można preferować lub nie, z uwagi na chociażby temperament, czy osobowość. Pozdrawiam. . Uwierz więc na słowo, że ten kto miał okazję przebywać w małej i dużej aglomeracji, potrafi określić swoje zdanie na ten temat. Bo oba przypadki posiadają specyficzne dla siebie cechy, które można preferować lub nie, z uwagi na chociażby temperament, czy osobowość. Pozdrawiam. Nie miałem na myśli, że jest inaczej :razz: Zgadzam się z tobą w 100% :wink: Mam serdecznie dosyć mojego wielkiego miasta. Z przyjemnością osiadłbym w jakimś małym miasteczku. Choć słyszałem, że ludzie tam wszystko o wszystkich wiedzą. Czy to nie jest uciążliwe Rito? Wszystko zależy od miasteczka. Ja też nie mieszkam w dużym, bo ok. 20 tys. mieszkańców. Nie jest tak źle jak na wsi, gdzie każdy wtrynia nos w nie swoje sprawy a plotki roznoszą się szybciej niż błyskawica. Są sąsiadki plotkary, od których dowiesz się wszystkiego o wszystkich ale ludzie sa bardziej tolerancyjni. W końcu Wadowice to miasteczko turystyczne, więc może dlatego jest lepiej :lol: A Rita mieszka w malutkiej miejscowości :?: A Rita mieszka w malutkiej miejscowości - a odpowiedź na to pytanie znajduje się kilka postów wyżej :twisted: (konkretnie w trzecim od góry). Czy ja to zdanie już dzisiaj pisałam, czy to deja vu? :lol: [ Dodano: 2006-08-28, 21:05 ] P.S. Że nie wspomnę o uzupełnionym elemencie: "Skąd?" - w profilu, pod obrazkiem... [ Dodano: 2006-08-28, 21:15 ] Czy to nie jest uciążliwe Rito? - czasami, owszem - gdy masz ochotę na prywatność. Natomiast takie bliskie relacje wszystkich ze wszystkimi wiele ułatwiają... hmmm - sprawy łatwo się załatwia. Poza tym przy anonimowości, nie oszukujmy się - nie można za bardzo liczyć na pomoc drugiego człowieka, "Każdy sobie rzepkę skrobie", istnieje rozproszenie odpowiedzialności. Ale to nie jest tak, że przedkładam życie w małym mieście nad w wielkim. Po prostu zauważam różne wady i zalety obu przypadków. I tak naprawdę u mnie jest to stan zmienny - gdybym przebywała tam, skąd przybyłam - tęskniłabym pewnie za większą "wolnością". Pozdrawiam. Przepraszam Rito, ja po prostu szybciej cos robię niz myślę :lol: :lol: Marzę o układzie damsko-męskim gdzie nie ma walki. Czy to jest możliwe? Co powoduje nagminne w związkach: podpuchy, testy, ustawianie się na wyższej pozycji wogóle, nieufność, lęk i ustawiczne negocjacje? Ktoś już napisał, że męczące to jak nie wiem co. Nie idzie tego jakoś obejść? Mnie się wydaje, że im starszy człowiek, tym lepiej wybiera. Zwłaszcza doświadczony czlowiek. Młodzi patrzą na wygląd, a potem próbują dopasowac daną osobę do swoich wymagań. Starsi a co za tym idzie dojrzalsi ludzie wybierają osobe, która odpowiada im charakterem, osobowością (tu przydatne są związki, gdzie najpierw poznajemy właśnie te cechy, a nie wygląd np. poznanie się przez internet). Ja osobiście nie lubię tzw. podchodów, walę prosto z mostu, zawsze najszczerszą prawdę. Niedomówienia burzą związek. Dlaczego ktoś tak robi :?: może z braku zaufania ale też z braku wiary w samego siebie. Pozdrawiam i życzę udanych związków :wink: Marzę o układzie damsko-męskim gdzie nie ma walki. Czy to jest możliwe? Ależ oczywiście że to możliwe! I zobacz kto to mowi... zodiakalny skorpion hihiihihhi Ale to naprawdę możliwe i nie wyobrazam sobie by w innym przypadku zwiazek był szczęśliwy. Mnie się wydaje, że im starszy człowiek, tym lepiej wybiera. Zwłaszcza doświadczony czlowiek. Młodzi patrzą na wygląd, a potem próbują dopasowac daną osobę do swoich wymagań. Starsi a co za tym idzie dojrzalsi ludzie wybierają osobe, która odpowiada im charakterem, osobowością Podzielam Twoje zdanie w 100% , jedynie wykluczyłabym z Twojej wypowiedzi słowo "starsi" bo nie zawsze wiek idzie w parze z dojrzałością. To co mi przychodzi do głowy w tym momencie to stare powiedzenie : "Jeśli kochasz prawdziwie, zapomnij o sobie". Oczywiscie nie dosłownie :) ale wiele w tym prawdy. Kocha sie człowieka takiego jakim jest i szanuje jego indywidualność. Nie można nikogo ustawiać i przerabiać wedle własnych norm bo zawsze ktoś w tym zwiazku będzie nieszczęśliwy. Marzę o układzie damsko-męskim gdzie nie ma walki - sformułowanie: układ damsko - męski źle mi się kojarzy... "na zimno". Mam nadzieję, że mowa o związku dwóch osób i... miłości pomiędzy nimi? Pozdrawiam. Oczywiście układ damsko-męski brzmi jak ribbentrop-mołotow. :oops: Miłość nie pasowała do reszty mej wypowiedzi. Chyba że napisałbym po prostu: Marzę o miłości. :smile: Nie mógłbym wyszczególnić negatywów w związkach. Poza tym tak marzą chyba wszyscy. Pozdrawiam.[/i] Hehehe właśnie tak brzmiało to sformułowanie :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: :lol: Marzę o układzie damsko-męskim gdzie nie ma walki. Czy to jest możliwe? Co powoduje nagminne w związkach: podpuchy, testy, ustawianie się na wyższej pozycji wogóle, nieufność, lęk i ustawiczne negocjacje? Ktoś już napisał, że męczące to jak nie wiem co. Nie idzie tego jakoś obejść? Musze dodac, ze jeszcze klutnia jest spowodowana oczekiwanien. Zasadniczy blad, nie powinno sie oczekiwac, mozna sie jedynie spodziewac. White zgadzam sie z Toba. Po prostu wymarzymy sobie jakies zwiazki i potem jest starcie z rzeczywistoscia... mocne starcie najczesciej :???: Mam pytanie: czy warto byc zawziętym :?: :?: czy warto się upierać i na siłe zmieniać człowieka jeśli nam nie odpowiada :?: :?: a jeśli to jedyna droga do znalezienia tej jedynej wyśnionej osoby :?: :?: albo też może nie zmieniać nikogo tylko się przyzwyczaić i pójśc na ustępstwa :?: :?: po co w takim razie być zawziętym :?: :?: żeby wypróbowac na ile sobie ktoś pozwoli :?: :?: Ale pytań zadałam :lol: :cool: Czasem ta zawziętość spowodowana jest niechęcią rozstania, przyzwyczajeniem. Często obie strony są zakochane i uparte żeby związek przemodelować i może być dramat. Uważam, że trzeba uważnie wykorzystywać każdą szansę i lepiej być lekko upartym, niż skakać z kwiatka na kwiatek. :wink: a jeśli to jedyna droga do znalezienia tej jedynej wyśnionej osoby - wg mnie zawziętość to droga dokładnie w przeciwnym kierunku. Jeżeli widzę, że bez demonstracji siły nic z pewnej relacji nie będzie... odpuszczam sobie. Inna sprawa, że taka zmiana w zainteresowaniu z mojej strony, działa wybitnie dopingująco na - powiedzmy sobie - partnera. Ale żeby było jasne, żadna to dla mnie satysfakcja, ponieważ tak czy inaczej zrażam się do osób, które uwielbiają "gierki". Pozdrawiam. [ Dodano: 2006-08-30, 21:39 ] i lepiej być lekko upartym - lekko owszem, natomiast "ośli upór" jest wybitnie męczący, przynajmniej dla mnie. Nie lubię utrudniać sobie życia, uwielbiam natomiast, gdy wszystko dzieje się tak naturalnie i po prostu. Pozdrawiam. RAcja Rita - SZCZEROść PRZEDE WSZYSTKIM, gierek nie cierpię :evil: Ole... z przyzywczajenia nic dobrego nie wyjdzie, wiem z doświadczenia :lol: Zauważ, że to nie musi byc gierka gdy facet tęskni (odmienia mu się) jak go porzuciłaś. Największy dramat jest wtedy jak tak się dzieje poprostu z głupoty, niedoskonałości partnera. Nie uważasz? Postać jest zła bo jest głupia. Nie wiadomo zaś kogo winić za tę głupotę? Jego czy jego tolerancyjne otoczenie? Zauważ, że to nie musi byc gierka gdy facet tęskni (odmienia mu się) jak go porzuciłaś. - wiesz Olechos, idąc tym tokiem myślenia... to jemu może się odmienic jeszcze ze cztery razy... w różne strony. Dopóki nie pojawią się dzieci, nie mam ochoty czuć się jak "na ruchomych piaskach" i czekać... kiedy nastapi kolejna metamorfoza. Fakt jest taki, że tego typu facet przestaje być dla mnie wiarygodny, a tym samym zapewniać stabilność. Pozdrawiam. :oops: Całkowicie Cię rozumiem. Chciałem tylko podkreślić cechy postaci dramatycznej. "To kim lub czym jestem, przez swój podły i nikczemny charakter. Tego sam nie stworzyłem. Wszelako jestem temu winien dlatego, że tkwie w tym." Ja go nie bronię. Dodam jeszcze. Uważam, że obie strony popełniają błędy. Pozdawiam. Tulanki. Ja go nie bronię - ale my nie rozmawiamy teraz o nikim konkretnym, uogólniam swoje poglądy po prostu. Uważam, że obie strony popełniają błędy - ależ oczywiście, nie próbuję tutaj zasugerować, że jestem święta. Tylko, że jeżeli mam dobre intencje, a komuś tak czy inaczej moja osobowość nie odpowiada, to znaczy, że coś nie zagrało i zresztą vice versa. Dlatego uważam, że nie należy ciągnąć czegoś na siłę... bo to w konsekwencji nie wychodzi na dobre współpartnerom. Po prostu zamykają się na inne związki i na szansę odnalezienia swojej drugiej połówki. Pozdrawiam. Heheheheee Rita jak zwykle ma rację :lol: Podpisuję się pod jej słowami obiema rekami :lol: Rita jak zwykle ma rację kto ma racje ten stawia kolacje czasem sytuacja jest juz zaawansowana i nie latwo przyznac ze cos jest nie tak...bo czyz milosc nie przenosi gor? :roll: wiec ma sie nadzieje ze to co bylo na poczatku jeszcze powroci a to co zle (ma sie nadzieje) jest niewspolmiernie male do tego co dobre (mowie o zwiazkach ktore trwaly dluzej niz 3 randki bo moim zdaniem po 3 mozna sie juz zorientowac czy gra czy nie! pierwsza jest pierwsza i to bez dyskusji, druga jest juz na wiekszym luzie, a trzecia juz dla sprawdzenia czy ta druga to prawda czy tylko wypadek przy pracy :cool: ) pozdrawiam myślę, że należy dać szansę, a najlepszym wyjściem jest rozłąka na pewien czas, później wszystko się okaże, czy dany związek przetrzymał tą próbę czasu. Oczywiście to jest dobry test w przypadku, gdy obie strony nie czują do siebie większego urazu i kiedy nie jest do końca wszystko skreślone... Rozłąka nie jest dobrym rozwiązaniem w przypadku krótkotrwałych związków. Przy takich długoterminowych owszem - jest szansa za sobą zatęsknić :lol: Co do zawzietosci... ja poczatkowo nie sadzilam, ze moglabym byc z tym chlopakiem, z ktorym jestem... ujelo mnie w nim jego cierpliwosc w zdobywaniu moich uczuc i teraz jestem bardzo szczesliwa, ze z nim jestem... uwazam, ze lepiej nie moglam trafic :wink: kto ma racje ten stawia kolacje - czuję, że ta wycieczka po Europie będzie mnie "słono" kosztować :lol: . Pozdrawiam. [ Dodano: 2006-08-31, 19:25 ] jest szansa za sobą zatęsknić - i tutaj też jest pułapka, bo tęsknota może wynikać z odczuwania braku kogoś z powodu np. przyzwyczajenia :cool: . tesknota wywolac moze zazdrosc...a ta wywolac moze niepewnosc...czyz nie mierzymy innych swoja miara? wiec jesli ktos nam nie ufa, to moze sam nie jest godzien zaufania? mnie odleglosc wcale nie pomogla...ale czy byla kiedys bliskosc? hmmmmm Przy takich długoterminowych owszem - jest szansa za sobą zatęsknić :lol: Jeśli mowa tu o długotrwałych związkach to ... myślę ze zależy od okolicznosci jakie spowodowaly rozpad. Weżmy np zdradę małzeńską. Jeśli meżczyzna odchodzi do innej kobiety, zamieszkuje z nią, to bywa że po 2-3 miesiacach wraca do żony z podkulonym ogonem, bo dochodzi do wniosku że tylko ja kocha a tą drugą był tylko zauroczony. Przebywając z kimś pod jednym dachem dopiero poznaje sie człowieka i bywa że przychodzi rozczarowanie.Docenia sie wtedy to co się straciło.Kochanka przestaje się jawić jako pocieszycielka, slodki anioł itp na tle rozkrzyczanej, rozżalonej zony ktora odkryła zdradę ale próbuje walczyć o związek. Natomiast jeśli nie wroci do żony to przynajmniej rozwiewają się wszelkie wątpliwości. Wiadomo wtedy że nie ma o co walczyć. Martwego zwiazku tak jak martwej rośliny poprostu się nie wskrzesi. Moze to terapia szokowa ale mysle ze ma sens. Vivian a wiesz ile jest takich naiwnych kobiet, które przyjmują takiego gnoja z powrotem i męczą się potem do końca życia, mają nerwicę i depresję, oczywiście nic do niego nie czują i mało tego .... myślą, że za to poświecenie za życia, będzie im nagrodzone w niebie :lol: :lol: A to ja nie znam takich przypadków. Ostatnio większośc koleżanek przychodzi do mnie z nowiną, że odeszły od męża bądź mają taki zamiar (myślę, że zmądrzały). Ja bym nie potrafiła zaufać komuś kto zdradził ale to moje własne zdanie. Podobnie jak facet, jak zdradzi 1 raz, to drugi pójdzie mu jeszcze łatwiej i bez skrupułów. P.S. Do tych koleżanek - nie chodzi tylko o zdradę ale o traktowanie (znęcanie, bicie). Vivian a wiesz ile jest takich naiwnych kobiet, które przyjmują takiego gnoja z powrotem i męczą się potem do końca życia, mają nerwicę i depresję, oczywiście nic do niego nie czują i mało tego .... myślą, że za to poświecenie za życia, będzie im nagrodzone w niebie Masz rację, wiele jest takich kobiet. Mam przykłady wsród rodziny, znajomych. Żyją w zwiazkach dla dzieci, dla opinii publicznej dla ... idei? Przeżywają piekło za życia i nie potrafią powiedzieć odchodzę. Bo czasem kobieta i mężczyzna naprawdę potrzebują próby pod tytułem "ta trzecia" lub "trzeci" - żeby przejrzeć na oczy ile jest warte ich małżeństwo, związek. Z tym też się zgodzę w zupelności, bywają takie przypadki. Może być i tak, ze w zwiazku z wyrzutami sumienia, osoba zdradzająca robi się słodka jak miód dla partnera, chcąc jakby odkupić swoje winy.Oczywiście to mydlenie oczu ale jak na ironie może ożywić związek. Podobnie jak facet, jak zdradzi 1 raz, to drugi pójdzie mu jeszcze łatwiej i bez skrupułów Owszem, jak zasmakuje się czegoś na boku raz, to potem najczęściej jest już z górki, i sprawa dotyczy tak samo meżczyzn jak i kobiet. Choć bywa i tak jak napisała el argento. Zależy to chyba od wielu czynników. Przeżywają piekło za życia i nie potrafią powiedzieć odchodzę. - to jest bardzo smutne... i właśnie z tego powodu staram sie na wszelki wypadek zabezpieczyć poprzez zbudowanie fundamentów własnej niezależności. Nigdy nie wiadomo jak się trafi... małżeństwo bywa Totolotkiem. Pozdrawiam. przez 6 lat bylam w toksycznym zwiazku...toksycznym dla obu stron mimo ogromnej milosci nie potrafilismy przestac sie krzywdzic...nie wiadomo od czego sie zaczelo, moze spotkalismy za wczesnie, nie bylismy dojrzali, nie szanwalismy sie nawzajem, kazde z nas obwinia to drugie mimo iz widzimy ze wina lezy po obu stronach...powinno sie powiedziec "wyciagam wnioski i ide dalej" a ja pewnie jakies wnioski wyciage i pewnie pojde dalej ale pomimo ulgi czuje straszny zal i on tez... najsmieszniejsze jest to ze z sychologii wiem ze obie strony czuja zazwyczaj to samo-milosc, strach, nienawisc, zniechecenie, chcec skrzywdzenia tej drugiej osoby, zal, nadzieje...moglabym tak wyliczac trzeba sie szanowac i nic na sile a teraz juz tylko powiedzenie ludowe "czas leczy rany" Nigdy nie wiadomo jak się trafi... małżeństwo bywa Totolotkiem. Pozdrawiam. Zgadzam się, na .... 1000% Przeżywają piekło za życia i nie potrafią powiedzieć odchodzę. Muszę cos dodać by moja wypowiedz nie wydała się stronnicza ... Co prawda solidaryzuję się z kobietami, ale z przykroscią muszę stwierdzić że to piekło czasem kobiety potrafią same stworzyć :sad: [ Dodano: 2006-09-03, 13:21 ] najsmieszniejsze jest to ze z sychologii wiem ze obie strony czuja zazwyczaj to samo-milosc, strach, nienawisc, zniechecenie, chcec skrzywdzenia tej drugiej osoby, zal, nadzieje...moglabym tak wyliczac trzeba sie szanowac i nic na sile Tak, bo w sumie rozumie się problem ale poradzić sobie z własnymi rekacjami kiedy w grę wchodzą tak silne uczucia, i emocje .. wcale nie jest łatwo. ...a poza tym przestalam juz wierzyc ze wszystko da sie naprawic...wystarczy tylko chciec, czasem zapedzamy sie w taki "kozi rog" ze juz nie ma jak z niego wyjsc nie ma sie ochoty nawet na rozmowe zreszta odkrylam cos pare lat temu, co jest b.wazne jesli mezczyzna czaegos nie ma w sobie to nie moze tego nam dac chocby sie staral i nie wiadomo jak chcial, moze nam to dawac przez chwile ale na dluzsza mete to na nic, jesli ja nie mam czegos w sobie co on by chcila dostac to jakze na boga moge mu to dac? jesli wecie o co mi chodzi... :roll: ...nie chcialam sie z tym pogodzic tak dlugo...ale wiem ze trzeba, nie dlatego ze tak bedzie latwiej, to sie po prostu dzieje...i nie oglada sie juz wspolnych zdiec...i nie pisze sie juz wierszy dla tej osoby mimo ze siedza w glowie tysiace slow moze bez pancerza byloby latwiej bo znim ciezko i nie mozna sie dostac do nas? nie jste to takie latwe Dobrze jest kiedy umiemy się pogodzić z taką sytuacją i zachować twarz.Moim zdaniem, smutny jest fakt, że już po rozstaniu wiele osób nie pamięta tego dobrego co wniósł w ich życie zakończony zwiazek, tylko pielęgnują w sobie uczucie nienawiści. Wieszają psy na byłym czy byłej, potrafią sie mscić i oczerniać i raptem robią z niego potwora. Dziwne, że jak byli z zwiazku to jakos ten człowiek potworem sie im nie wydawał. Owszem, bywa, że w przypadku burzliwego rozstania obie strony pokazuję swoje złe cechy ale dlaczego tak szybko zapominamy o tym co było piękne w tym zwiazku? Wspaniale jest pielęgnować dobre wspomnienia .... tylko chyba nie zawsze potrafimy :sad: Vivian niestety nie brałaś pod uwagę przypadków, kiedy ta druga osoba zraniła tak bardzo, ze nie chce się pamiętac niczego z nią związanego - a złe chwile były tak bolesne, że najmocniej utkwiły w pamięci ............. Masz rację AnnoS, nie brałam pod uwagę takich przypadków. To temat rzeka ... Większosć mężczyzn, których znam ma poprostu kompleksy...niektórzy potrafią to ukrywac i maskować ale prędzej czy później to wychodzi. To kompleksy niepozwalają mężczyzną powalczyć, osiągnąć cel... czasem przywolywanie dobrych chwil nie wychodzi na dobre! gdy bylo sie "rzuconym" i nadal sie kocha i trzeba pogodzic sie z rozstaniem... wizualizowanie sobie zlych momentow pomaga w zapomniniu...w ogolnym rozrachunku jednak dobre chwile do nas powracaja do mnie powracaja, jak zly szelag :roll: To kompleksy niepozwalają mężczyzną powalczyć, osiągnąć cel... No tak.... ale wiele kobiet tez ma kompleksy. Jakoś tak sie utarło, że to właśnie my kobiety jesteśmy bardziej zakompleksione, wrażliwsze.Może to stereotyp który powoli wychodzi z mody ale jednak jest jeszcze dosc powszechny. A moze właśnie ta walka kobiet wynika z lęku przed samotnościa, bezradnością .... sama nie wiem :???: zasem przywolywanie dobrych chwil nie wychodzi na dobre! gdy bylo sie "rzuconym" i nadal sie kocha i trzeba pogodzic sie z rozstaniem... wizualizowanie sobie zlych momentow pomaga w zapomniniu...w ogolnym rozrachunku jednak dobre chwile do nas powracaja do mnie powracaja, jak zly szelag Moze i nie wychodzi na dobre, bo napewno bardzo boli. Mysle jednak że do pewnego czasu. Uważam że aby się z czymś pogodzić i przejsc nad tym do porzadku dziennego to właśnie trzeba myśleć i mówić o tym. Nie tylko o tych złych stronach, bo to oszukiwanie samego siebie... i tak wcześciej czy później wyleje sie ponownie fala goryczy i tęsknoty za tym co było dobre. Myśle że nalepszy jest rozrachunek typu: tyle straciłam, ale tyle zyskałam. Można też tłumaczyć sobie że każdy koniec jest też początkiem czegoś innego... moze jeszcze lepszego .. z czasem? Oczywiście nie można wszystkich przypadków mierzyć jedna miara. Kazdy człowiek przeżywa inaczej, inaczej radzi sobie z własnym cierpieniem. "Myśle że nalepszy jest rozrachunek typu: tyle straciłam, ale tyle zyskałam. Można też tłumaczyć sobie że każdy koniec jest też początkiem czegoś innego... moze jeszcze lepszego" - vivian - święte słowa :lol: Myśle że nalepszy jest rozrachunek typu: tyle straciłam, ale tyle zyskałam. teraz gdy o tym myle wydaje mi sie to dobry pomysl, nie jest to latwe i wymaga wiele zasu, w moim przypadku. Jesli chodzi o moj zwiazek, mam nadzieje ze juz po swietach wszytko sie zakonczy i wreszcie poczuje sie wolna, pokasuje nr tel, maile, linki do str internetowych...choc wszytko formalnie zakoncze to i tak wszytkie wiadomosci wbily mi sie na dobre w glowe...moze z czasem zapomne kombinacje numerow telefonu, adresy, imiona Gdy sie z nim rostalam nie czylam nic, pustka calkowita w moim sercu i duszy, nie moglam uwierzyc ze nie czuje bolu, zlosci, ale nie czulam tez radoci (w stosunku do niczego) teraz, tyle miesiecy pozniej, czuje zal, zlosc, tesknote, ale czuje takze radosc, chcec zycia...chocnie jest lawo a czas plynie jakby nigdy nic...prawda? Czasem pozwalamy sobie na to, by tkwić w związku bez przyszłości ... zapewne ze strachu przed samotnością. Zdarza się, że kochamy namiętnie i tak prędko, że uczucie pryska niczym bańka mydlana. A gdy wybieramy i odchodzimy ... też musimy zostać porzucone - tak dla zachowania równowagi ... Jednak w tym wszystkim jest pewien sens - to, co odeszło widocznie nie było dla nas dobre. Wiem jedno - nie należy rozpaczać - trzeba udać się w przyszłość z wiarą i dogonić szczęście. Jednak w tym wszystkim jest pewien sens - to, co odeszło widocznie nie było dla nas dobre - święta racja, a to co zostało z nami, jest nam przeznaczone. Pozdrawiam serdecznie. jednak ciagle, mimo iz rozstanie nastapilo juz tak dawno temu, ciagle zastanawiem sie czy nie moglam zrobic czegos jeszcze...czy jeszcze jednej szansy nam nie dac...ze tym razem byloby inaczej choc nie wierze ze mogloby byc inaczej... [ Dodano: 2007-01-14, 18:39 ] ja najbardziej chcialabym zostac ze wszystkimi moimi bylymi facetami przyjaciolmi-kolegami...udalo sie tylko w 2 przypadkach...na pewno nie udalo sie w przypadku tej najwiekszej milosci...ale tam w gre wchodzilo za duzo uczuc...i chyba nie bylo to mozliwe jednak ciagle wracam do swoich mezczyzn...chocby myslami... jednak ciagle wracam do swoich mezczyzn...chocby myslami... Tego nie da się uniknąć...może to kwestia charakteru, a ja taki mam niestety :???: Ja do teraz utrzymuję znajomości z byłymi, nawet się spotykamy, tylko teraz jest tak trochę dziwnie, niby na stopie koleżeńskiej, ale czasem przez przypadek komuś się wyrwie i żartobliwie opowie jak to było z nami. Mój obecny przez te moje układy, bardzo złości się na mnie i później mi wypomina... :wink: przyjaznie sie z alexem...ale on jest amerykaninem i ma zupelnie inne podejscie do tych spraw, bardzo to lubie-przyjaznic sie z nim mimo wszytko odkrylam tez ze nie jestem wcale zazdrosna o niego...ale nie lubie tez widziec jakichkolwiek dziewczyn zalecajacych sie do niego, nie raczy mnie on jednak takimi widokami :) Nie utrzymuję żadnych kontaktów z "byłymi". Zawsze szukam nowych partnerek z nowego towarzystwa. Powód? Jestem miłośnikiem prawdy i pojawia się... Pewien schemat: 1. Kobieta mnie krzywdzi (wystawiając np. na zazdrość, gadając głupoty, przedstawiając się jako typ manipulancki, co może być niebezpieczne). Robi to, bo czuje się skrzywdzona (niesłusznie) tym, co mówię (prawda, dialektyka), bierze to za bardzo do siebie, za bardzo się porównuje. Każde słowo czyta np. jako sugestię, insynuację. Często porównuje się do tego, co mówię w tematach, które zataiła, co już zupełnie nie jest mi wiadome. Dlatego uważam ten punkt, za 1szy rzucony i to przez nią, kamień. 2. Mówię jej, że to nieodpowiednie zachowanie i próbujemy przemodelować związek, jednak... Ona tego nie wytrzymuje uważa mnie za: mentora, osobę dominującą, czuje się źle. Nie krzywdzę jej w żaden zwodniczy, ni prawdziwy sposób. Tylko prawdą. Heh... 3. Prawdy tej nie sposób nie powiedzieć, gdyż związek mógłby być niszczony stałością złych zachowań z punktu 1. 4. Dochodzi do eskalacji, w której ona nie wytrzymuje tego, że mam rację, co do związku i... Ponownie mnie krzywdzi... 5. Gwałtowny koniec. Nie wyobrażam sobie jak mógłbym przyjaźnić się z kimś, kto mnie zdradził i skrzywdził. Musiałbym sam być zdrajcą, bo taka "przyjaźń" jest równoznaczna z wybaczeniem. Co zaś do towarzystw "liberalnych" opanowanych przez, eks, którzy utrzymują ze sobą kontakty? Przecież to daje tym ludziom b. dużą wiedzę i władzę nad ich eks. Sytuacja zaczyna być amoralna. Skoro nie wytrzymali ze sobą, skoro zabrakło im miłości i mądrości, kto zagwarantuje, że nie użyją niedozwolonych informacji do niedozwolonych celów? W stylu: "ja ją dobrze znam, chodziłem z nią pomogę ci zagiąć na niej parol". Dochodzi do tego jeszcze szereg rozgoryczeń i zaszłości. Niektórzy albowiem nigdy nie porzucają błędnych i nieprawdziwych wniosków a wyciągniętych jedynie by ułatwić sobie rozstanie. Znam nawet towarzystwa, w których każdy był eksem każdego. Co więcej podwójnie. Zmieniano się żonami itp. O nie, to nie dla mnie. Potrzeba do tego słabych i przytłumionych uczuć. W takiej zaś grupie, jaką opisuje dochodzi do, jak by to nazwać, uśrednienia umysłowego (dużo informacji, plotkarstwo) i perwersji. Nie ma żadnych barier: można łatwo próbować zostać dziewczyną fajniejszego kolegi lub chłopakiem ładniejszej laski. Pojawia się straszna zazdrość i... Po pewnym czasie można już wszystko. Widziałem już wiele osób, które w ten sposób złamały sobie życie. Poza tym, co to przyjaźń? Szczególnie w dzisiejszych czasach. Powiecie pewnie: ja nic nie mówię o swoim eks swojemu obecnemu. Ja się jeszcze z czymś takim nie spotkałem. Potrzeba by było osób ekstremalnie sprawiedliwych a takie by się raczej nie rozstały. Co więcej, co chroni eksa przed podejrzeniami, że jego eks zdradził bądź może zdradzić o nim informacje? Nie wiem? Pozdrawiam. gdy eks zradzil lub zawiodl to jest zrozumiale...ale co jesli odkryje sie tak ja odkrylam ze czlowiek jest ok tyle tylko ze do siebie nie pasujemy, mamy inne cele w zyciu, jestesmy na innym etapie... nie warto generalizowac i chowac urazy tylko o to ze nam nie wyszlo...zdarza sie i tak! byc moze nie w twoich doswiadczeniach...ale w moich tak :) gdy eks zradzil lub zawiodl to jest zrozumiale...ale co jesli odkryje sie tak ja odkrylam ze czlowiek jest ok tyle tylko ze do siebie nie pasujemy, mamy inne cele w zyciu, jestesmy na innym etapie... nie warto generalizowac i chowac urazy tylko o to ze nam nie wyszlo...zdarza sie i tak! byc moze nie w twoich doswiadczeniach...ale w moich tak :) Mogę się z Toba zgodzić ale patrząc na swoje doświadczenia powiem, że kontaty "Przyjacielskie" z Eks nawet jeśli powody rozstania były wspólnie uzgodnione nigdy do końca nie będa miały charakteru prawdziwej przyjaźni. Patrząc na moje doświadczenia- potrzeba na to dużej dozy mądrości i odcięcia się od przeszłości na co nie każdy się może zdobyć. Zawsze bedzie nieco bolesne zachownie danego partnera jeśli znjadzie kogoś drugiego... Nie... Lepiej odciąć się całkowicie i poczasie mozna stwerdzić czy sie dorosło do przyjaźni z byłym... Ja tego nie umiem. M. moze sek w tym ze ja nie przyjaznie sie z tym kogo kochalam, ale tylko z tymi z ktorymi bylam przez jakis czas...tego ktorego kochalam nie ma juz w moim zyciu i mnie w jego zyciu nie ma...przyjazn miedzy nami jest niemozliwa, z roznych powodow Głównie dlatego, że nieczesto angażuje się tak całkowicie. Jak nie wychodzi i tak nie ma wielkiego żalu z mojej strony (złość szybko mi przechodzi). - to jest sens się w ogóle angażować? A co w przypadku, gdy druga strona się mocniej zakocha? Lepiej sie wtedy czujesz? To asekuranctwo. Zawsze mam nadzieję, że może to on... zwykle wychodzi, że jednak nie. - a może się okazać inaczej, skoro z założenia się nie angażujesz: W sumie z mojej strony takie zakończenie romansu jest możliwe. Głównie dlatego, że nieczesto angażuje się tak całkowicie ? Pozdrawiam. Przyznam, że nie wierzę w przyjaźń miedzy byłymi partnerami. Może ewentualnie koleżeństwo. wlasnie o kolezenstwo mi chodzilo...nie spotkalam sie jeszcze z przyjaznia na smierc i zycie w przypadku bylych partnerow... tak to prawda, jedna str bardziej sie angazuje...przykre, ale prawdziwe moze sek w tym ze ja nie przyjaznie sie z tym kogo kochalam, ale tylko z tymi z ktorymi bylam przez jakis czas. Hmm nie wiem czy tak potrsafię bo zazwyczaj sie nagażuję mocno ... Może ewentualnie koleżeństwo. Probowalam i nie wiem dlaczego ale jakoś nie wychoidzi to kolezeństwo... Nie wiem dlaczego. Pozdrawiam M. Chciałąm utrzymywać kontakt z moim byłym, ale to niemożliwe, bo on ciągle ma nadzieje, że kiedyś do niego wróce mimo, że wie, iż jestem z kimś innym. Uważa, że chce się wyszaleć iże czegoś szukam, ale jak "dorosne do jego wieku" to zrozumiem... tylko nie wiem co niby mam zrozumieć... :mad: kilka tygodni tmu spotkalam sie z moim bylym z australii, nie widzialam go od wakacji, on byl u siebie ja troche tez podrozowalam...milo bylo mi go zobaczyc znowu, lubie go ale nie potrafilismy sie porozumiec-coz za okrutna zmiana po tym jak z moim ostatnim mezczyzna po prostu sie poznalismy i oboje wiedzielismy ze to jest TO, eh! rozmawialismy bylo nawet milo, pilismy piwo ale on zaczal mnie calwac i mimo iz bylo przyjemnie nie chcilam tego wiec poprosilam go aby przestal i juz tego nie robil, odprowadzil mnie do domu i bardzo chcila wejsc na gore...tak bardzo ze zrobilby absolutnie wszytko aby tylko spedzic ta noc ze mna...splawilam go choc bylo trudno, i tu zachodzi pytanie czy kiedykolwiek moge byc z nim na stopie kolezenskiej jesli gdy on sie upije tak bardzo stara sie wpakowac mi sie do lozka? w tym problem ja bym chcicla miec w nim kolege ale on najwyrazniej nie chce miec we mnie kolezanki...i to jest wlasnie bardzo przykre To może jeszcze z innej strony... Jak myślicie? Czy powrót po rozstaniu jest możliwy, mawet jeśli choć jedno z partnerów "po drodze" było w związku z kimś innym... Jak dalece można wybaczyć odejście do innej/iinego.. po czym ten drugi związek również się rozpada... można wrócić do poprzedniego eks? Można jeszcze dostać kredyt zaufania pomimo że chciało się zaszaleć z inną/ innym, a osoba która naprawdę kocha zostaje porzucona dla kaprysu. Co sądzicie o powrocie do źródeł? Skoro dziś nie mogę zasnąć, to dopiszę.. Partnerzy odchodzą od siebie z różnych powodów. Pojawia się ktoś trzeci, zaczyna brakować wspólnych tematów, pasji, planów. Ich uczucie wypala się całkowicie lub tylko przygasa. Rozstanie zawsze pozwala nabrać dystansu do siebie samych i do partnera. Uzmysławia, jak wiele można stracić, bez czego nie da się żyć, albo wprost przeciwnie - że po rozstaniu żyje się dalej, krew nie przestaje płynąć w żyłach, a serce wciąż bije. Rozłąka bywa dla partnerów bolesną, ale potrzebną próbą; niczym terapia wstrząsowa uświadamia im, gdzie jest ich miejsce, kim są i czego naprawdę potrzebują. Z dala od partnera, kiedy cichnie pierwszy gniew i ból, dostrzegamy w nim to, czego z bliska czasem nie widać lub o czym zapominamy w codziennym związku pełnym normalności. Powroty jednak nie zawsze wychodzą na dobre. Czasami bowiem wracamy do siebie nie dlatego, że pojęliśmy swój błąd i zrozumieliśmy, gdzie jest nasze miejsce, ale ze strachu przed samotnością, z tęsknoty za tym co znane i sprawdzone... Ważny jest powód powrotu, a nie sam powrót. Wracanie do siebie tylko po to, by sztucznie reanimować wygasłą już miłość, z uwagi na dobro dzieci, z potrzeby poczucia bezpieczeństwa lub stabilizacji materialnej jest jak dobijanie na raty umierającej już od dawna miłości. Nieprzemyślany powrót może zabijać nas samych, zadając tylko coraz głębsze i trudno gojące się rany. Partnerzy powinni podjąć świadomą decyzję o tym, czy są gotowi na powrót i nowy etap związku, bo po rozstaniu nie da się i nie powinno wracać do punktu wyjścia. Trzeba wszystko przegadać, przewartościować, nazwać po nowemu i na nowo uważnie wsłuchać się w partnera, analizując dokładnie przyczyny rozstania. W przeciwnym przypadku powrót nie ma sensu, bo nie wniesie do związku niczego cennego, nowego, bo będzie jedynie podyktowany lękiem, a nie rzeczywistym pragnieniem naprawienia wszystkiego. A wyobraźmy sobie taką sytuację: X i Ysą dojrzałym małżeństwem z kilkudziesięcioletnim stażem. Mają dwójkę dzieci, piękny dom na wsi i ostry zakręt za sobą, z którego ich małżeństwo wyszło jednak cało. Prawie 20 lat po ślubie on spakował walizki i wyprowadził się do młodszej. Był gotów wszystko zaprzepaścić, ale po kilku miesiącach nowego życia zreflektował się i pojął swój błąd. Wrócił, zanim było za późno. Jadwiga wybaczyła mu, bo podczas jego nieobecności w domu miała mnóstwo czasu, aby wszystko sobie przemyśleć. Ich małżeństwo ocalało, wyszli cało z tego ostrego zakrętu, na którym wiele par wypada z drogi. Dla nich rozstanie paradoksalnie okazało się budującym etapem. Jego odejście, jej smutek i jego tęsknota za nią kazały im się głęboko zastanowić nad tym, co dotąd w życiu razem zbudowali, jakie to jest bezcenne i jak łatwo przelotny płomień może wzniecić pożar, który wszystko pozostawia w zgliszczach. Jak pokazuje przykład, czasem trzeba się od siebie oddalić, aby się zbliżyć. Rozstania na kilka miesięcy czy nawet lat potrafią przebudować związek, naprawić w nim to, co od lat szwankowało, dostrzec jego słabe i mocne strony. Mądrzy partnerzy dostrzegą w takiej chwilowej separacji koło ratunkowe dla swojego dotychczasowego związku. Decydując się jednak na powrót do partnera lub pozwalając temu, który odszedł wrócić, trzeba być świadomym tego korku z wszystkimi jego konsekwencjami. Powracanie do tej samej rzeki i nadawanie jej nowego nurtu wymaga od obojga partnerów dużej dojrzałości, wyrozumiałości i mądrości. Wielką sztuką jest schować wszelkie urazy, powstrzymać się od pretensji i wymówek, powoli odbudowywać wzajemne zaufanie, nauczyć się żyć z doświadczeniem, które podzieliło ten związek. Mądrzy partnerzy wiedzą, że co nie zabije ich związku, to go wzmocni. W miłości nie ma reguł, a stare dobre przysłowia się nie sprawdzają. Jedni potrafią spędzić ze sobą całe życie niczym w bezchmurny letni dzień, a u innych burze przeplatają się z tęczą. Chociaż rozstania bywają często bolesnym finałem miłości, to w niektórych przypadkach nie kończą jej definitywnie, a jedynie otwierają jej nowy etap. Odejść i wrócić to trudna rola do odegrania. Tak samo trudna jak być porzuconym, a potem przyjąć partnera z powrotem. Warto jednak czasem spróbować zawrócić bieg rzeki i popłynąć z jej nowym nurtem. Sama też byłam świadkiem podobnej sytuacji.. On był moim sąsiadem, ona mieszkała w kamienicy obok. Zaczeli być ze sobą, po tym gdy ona się wyprowadziła do innej dzielnicy. Byli ze sobą pół roku. Ona wyjechała na wakacje, tam poznała faceta. On ciężko to przeżył. Jednak po dwóch latach znów się zeszli. Nie jestem w stanie powiedzieć więcej na ich temat - po ich wyjeździe na Wyspy, straciłam z nimi kontakt. I co Wy na to? Jestem ciekawa Waszych opini. To może jeszcze z innej strony... Jak myślicie? Czy powrót po rozstaniu jest możliwy, mawet jeśli choć jedno z partnerów "po drodze" było w związku z kimś innym... Jak dalece można wybaczyć odejście do innej/iinego.. po czym ten drugi związek również się rozpada... można wrócić do poprzedniego eks? Można jeszcze dostać kredyt zaufania pomimo że chciało się zaszaleć z inną/ innym, a osoba która naprawdę kocha zostaje porzucona dla kaprysu. Co sądzicie o powrocie do źródeł? "Powrót do żrodeł" jest możliwy jeśli obie strony tego chcą... Przypadek z życia wzięty: Była sobie para( powiedzmy ze mieli na imię Kuba i Agata), byli w sobie bardzo zakochani i byli szczęsliwi ale co jakiś czas dochodziło u nich do kłótni, po jednej znich rozstali się ( byli z sobą dośc długo 2/3lata) On uniósł się honorem, Ona dumą....i tak każde poszło inną drogą...On postanowił wyjechać po pewnym czasie za granicę, co bylo z nia nie wiem:] On szalał po dyskotekach, podrywał dziewczyny i zmieniał je jak rękawiczki, po 1roku takiej zabawy kiedy był na urlopie w Polsce poznał dziewczynę- spodobała mu się, wymienili się numerami telefonu, ale ponieważ mieszkał już we włoszech po pewnym czasie kontakt z tą dziewczyna się urwał...mineło 6 miesięcy przypadek sprawił że odnowila sie relacja z poznaną przypadkiem dziewczyną... zakochał się, uwierzył znów w miłość. Tej dziewczynie udało się coś co nie udawało sie innym zdobyła jego serce, tyle że w tym czasie ona była już zakochana w kimś innym(Damianie).ponieważ jednak to była nieszcześliwa miłość, a poznany chlopa bardzo o nią zabigał pomyślała że może jego miłość uleczy ja z tej nieszcześliwej miłości w myśl zasady "klin klinem"... Byli z sobą pół roku, uczuć nie da się oszukać, metoda 'klin klinem' nie dziala... W ich związku czegoś brakowało oboje to czuli...oboje myśleli coraz częsciej o rozstaniu choc unikali tego tematu...po pewnym czasie On z nią zerwał dla...swojej pierwszej miłości...Bowiem jak się okazało pewnego dnia przypadkiem spotkał Agatę, poszli na kawę pogadać...zaczeli wspominac stare czasy i tak wspominając doszli do wniosku że jednak coś do siebie czują...kuba długo się zastanawiał czy rozstać się z obecną dziewczyną i znów ja zranić( nie wiedział ze w gruncie rzeczy ona nosi się z takim samym dylematem) ale w końcu postanowił ze nie moze dlużej oszukiwać siebie i tej dziewczyny...rozstali się a On ponownie zszedł się z agatą (po 2latach rozłeki zaliczając po drodzę 'związki" i ten jeden 'poważny" związek).... więc odpowiedź na Twoje pytanie brzmi TAK:) inna sprawa czy wart wchodzić ponownie do tej samej wody? Związek Kuby i Agaty rozpadł się, po pewnym czasie pojawiły się problemy(nie potrafili się z sobą dogadać)... ludzi nie da sie zminić i trzeba się z tym liczyć... co do tamtej dziwczyny nadal coś czuję do Damiana i nadal to jest nieszczęliwa miłość... więc ja się skłaniam do takiego wniosku iż jeśli coś nie"grało" to grać nie będzie i nie ma co się cofać i wchodzić do tej samej wody... ;] Jesli chodzi o przyjaźń między ex... Uważam że nie jest to możliwe...z tego powodu iż zawsze jednej ze stron zależy na tej drugiej stronie i ma ona nadzieję że były/była sie "obudzi" i zrozumie swój błąd i wróci;)... zreszta nie ma na czym takiej przyjaźni budować no bo na czym?? Jeśli związek nie wyszedł przyjaźń tym bardziej nie wyjdzie... Ja tylko z jedną osoba z którą byłam utrzymuje kontak, ale jest elektroniczny. Po prostu raz na jkakiś czas któreś z nas się odezwię "co slychać'' czasem jak któreś z nas ma dołek to się wyżali pogada i na tym koniec. Żadne spotkania przy kawie nie wchodzą w gre i właściwie to dlatego utrzymujemy ze sobą kontak iz właściwie od początku nasz związek bardziej opierał się na przyjaźni niż na "chemii'... z innym ex nie utrzymuję żadnych kontaktów (oboję zerwaliśmy wszelkie łączące nas więzi) jak przypadkiem na siębie wpadniemy to tylko "cześc'' choć zdarza się że i tego słowa sobie nie mówimy tylko udajemy że się nie widzimy... z jeszcze inna osobą z którą mnie bardzo duzo łączy pomimo ciągłych prób nie potrafię ani być z tą osoba ani z nią zerwać kontaktu (tzn oboje tego nie potrafimy-brakuje nam konsekwencji) w tym przypadku jest o tyle trudniej iż jest kuzynem mojej przyjaciólki... nie potrafimy się odciąć od siebie, ciągle się ranimy....wiem że nigdy nie będziemy przyjaciólmi bo za dużo w nas siedzi emocji... razem raczej też nie będziemy bo jak już wczesniej napisałam ludzi nie da sie zminić i trzeba się z tym liczyć, jesłi coś nie gra to nie będzie grało... Przeczytałam kiedyś zdanie, że związek rozpada się bo jedna strona nie umnie okazać miłości. Moim zdaniem - to da się uratować pod warunkiem, że włoży się w to dużo wysiłku przy jakimś okresie czasu i wsparciu tej strony, która potrafi okazać miłość. W tym wypadku warto wejść do tej rzeki ale już o innym nurcie i w tym wypadku może zagrać. Natomiast nie da się uratować czegoś, czego nie ma. Związki w których partnerzy nastawieni są na wzajemne poznawanie się, własnych oczekiwań, mają wspólny cel/kierunek, itp... no cóż... są skazane na sukces... nawet jeśli oznacza to reaktywację starego układu... ale koniecznie na nowych układach. Masz rację Justys... "ludzi nie da się zmienić" na siłę.. Jeszcze jedno: układ w którym są dwie osoby nie oznacza związku opartego na harmoni, w którym partnerzy pracują nad tym związkiem... Przeczytałam kiedyś zdanie, że związek rozpada się bo jedna strona nie umnie okazać miłości. zgadza się w końcu ta druga strona czuje sie niekochana, powstają wątpliwości,rodzi się zwątpienie itd i w końcu sie rozpada wszystko Moim zdaniem - to da się uratować pod warunkiem, że włoży się w to dużo wysiłku przy jakimś okresie czasu i wsparciu tej strony, która potrafi okazać miłość. W tym wypadku warto wejść do tej rzeki ale już o innym nurcie i w tym wypadku może zagrać.. No tak Ale aby "nurt się zminił" potrzeba 2 osób nie jednej.... Natomiast nie da się uratować czegoś, czego nie ma. hmmm... jeśli mówimy o związku to coś tam zawsze "musi" być, inna sprawa czy wystarcza nam tylko "TO" czy chcemy czegoś więcej a czego ta druga strona nie ma/nie chce nam dać. Zgadzam się z Tobą, że jęśli mają wyznaczona te same cele to istotnie są skazani na sukces pod warunkiem że oboje chca na prawde razem ten sukces tworzyć;) |
||||
Wszelkie Prawa ZastrzeĹźone! Sweety Design by SZABLONY.maniak.pl. | |||||